Mój stosunek do języka polskiego charakteryzują wzloty i upadki, jest jak historia miłosna. Na początku była atrakcyjność nowego, po której następowała świadomość trudności, które trzeba pokonać. Potem, gdy miałam wątpliwości, czy to dobry pomysł, żeby wejść w trwały związek z tym językiem, nastąpił wieloletni kryzys. Zastanawiałam się, czy w moim wieku w ogóle chcę podjąć wysiłek nauczenia się tego trudnego języka na tyle dobrze, by móc go używać zawodowo, czyli tłumaczyć z niego.
Kryzys został spowodowany brakiem dobrego kursu polskiego, ale nie tylko. Był spowodowany i moim roztargnieniem. W tamtych latach zajmowałam się wieloma innymi rzeczami, a język polski gotował się na małym ogniu. Potem przyszedł moment, w którym zadałam sobie fundamentalne pytanie: czy rozstajemy się, czy zawieramy trwały związek? Wolałam to drugie.
Co roku brałam udział w kursie letnim w innym polskim mieście: w Lublinie, Wrocławiu, Gdańsku, Warszawie, Krakowie. Poznałam te miejsca. Nauka języków obcych nie powinna być zbyt bolesna. Trzeba włączyć emocje, uczenie się musi być ciekawe i ekscytujące. To nie znaczy, że zawsze musi być łatwe. To, co jest ciekawe, zazwyczaj nie jest łatwe.
Ostatecznie postanowiłam spędzić w kraju nieco więcej czasu, aby utrwalić swoją wiedzę i jeszcze głębiej wsłuchać się w język. Internet daje wiele możliwości akustycznego kontaktu z językiem: filmy, filmiki, podcasty, ale w moim przypadku nie zastępuje życia w kraju, zanurzenia się w nowym otoczeniu, w środowisku akustycznym języka obcego.
Moja wspaniała nauczycielka Ewa zachęciła mnie do podsumowania mojego dwumiesięcznego pobytu w Warszawie, opisania tego, co mnie zaskoczyło, co wydało mi się dziwne. To zadanie sprawia mi pewne trudności. Jestem osobą, dla której mało co jest dziwne. W krajach języków obcych, których do tej pory się uczyłam, czy to we Francji, Anglii, Hiszpanii, Czechach czy Słowacji, mało co wydawało mi się niespotykane. Wiedziałam, że za granicą będzie inaczej niż w domu i oczywiście dostrzegałam różnice w porównaniu z ojczyzną. Ale wydawały mi się one naturalne, a nie dziwne. Może jestem kameleonem dostosowującym się niemal do wszystkiego.
Moje podejście do Polski i polszczyzny kształtuje również pierwszy język słowiański, którego się nauczyłam: język czeski. Znajomość języka czeskiego ułatwiła mi wiele w polskim, a niebezpieczeństwo interferencji fałszywych przyjaciół jest mniejsze niż mogłoby się wydawać. Gramatyczna dżungla, która czeka na uczącego się języków słowiańskich, chce być jednak systematycznie oczyszczana. Należy unikać zbyt wysokich oczekiwań i porównań z językami, których nauczyliśmy się wcześniej w życiu i które znamy o wiele lepiej.
Rok 2022 nie był dla mnie łatwy, między innymi z powodu komplikacji zdrowotnych, które kwestionowały wykonywanie mojego zawodu. Latem mój stan się ustabilizował. Kiedy na początku października przyjechałam do Warszawy, stolica Polski przywitała mnie prawdziwą złotą jesienią: Ogród Saski, przez który codziennie spacerowałam, świecił wszystkimi odcieniami czerwieni, żółci i złota.
Wynajmowałam małe mieszkanie na terenie byłego getta warszawskiego, w pobliżu Hali Mirowskiej. Za każdym razem, gdy na chodniku napotykałam ślady muru dawnego getta, byłam poruszona.
Z mieszkania do uczelni było pół godziny spaceru, przez Ogród Saski, obok Grobu Nieznanego Żołnierza, przez Płac Marszałka Piłsudskiego, Krakowskie Przedmieście, obok Domu Spotkań z Historią, wreszcie ścieżką przez Park Kazimierzowski do Lipowej, gdzie znajduje się nowy budynek Wydziału Lingwistyki Stosowanej. Inna ścieżka prowadziła mnie do Wydziału Prawa, do pięknej Auli Mickiewicza. Podobała mi się też droga do centrum, obok Hali Mirowskiej, jednego z niewielu przedwojennych budynków, które przetrwały zniszczenie getta, dalej małymi ścieżkami przez park, z dala od ruchliwych ulic aż do Pałacu Kultury. I oczywiście Nowy Świat, gdzie znajduje się językowa szkoła IKO.
Warszawa jest miastem nowoczesnym. Zostało ono w dużej mierze zniszczone przez hitlerowskich Niemców w czasie II wojny światowej. Ze swoimi wieżowcami w centrum wygląda jak wschodnioeuropejski Nowy Jork: pulsujący, żywy, dynamiczny. Mimo nowoczesności, historia jest obecna w wielu formach: we wspomnieniach, tablicach pamiątkowych, muzeach, pozostałościach budynków. Przewijający się przez polską historię duch niepoddawania się daje się w Warszawie odczuć.
Dużo chodziłam, bo to najlepszy sposób na poznanie miasta, uchwycenie jego atmosfery, obserwację ludzi. W weekendy jeździłam do polskich miast, których jeszcze nie znałam. Odwiedziłam Poznań, Częstochowę, Katowice, Białystok.
W Europie Zachodniej niewiele wiadomo o Polsce; podobnie jak mało jest ogólnie wiadomo o krajach postkomunistycznych. Ciągle są one traktowane jako blok wschodni, jednolita całość. A przecież te kraje są tak różne! Tak różne jak Francja i Holandia, Wielka Brytania i Hiszpania. Słoweńcy mają niewiele wspólnego z Rumunami, Bułgarzy niewiele z Węgrami, Czesi niewiele z Polakami. Moja perspektywa nie jest już perspektywą obywatela kraju na zachód od byłej żelaznej kurtyny: patrzę na Polskę i jej mieszkańców oczami kogoś, kto prawie połowę życia spędził w postkomunistycznej Pradze i zna – ale ich nie podziela – czeskie stereotypy o Polsce.
Polacy kochają czeskie filmy, czeską ironię, język czeski, który uważają za śmieszny. Podziwiają zdolność Czechów do autoironii, do zachowania dystansu do samych siebie, do poczucia humoru nawet w beznadziejnych sytuacjach. Kiedy jesienią minionego roku Czesi wirtualnie zaanektowali dawny Królewiec, obecnie rosyjską enklawę, Kaliningrad, i zamienili go w Královec, by pokazać Putinowi, jak absurdalna jest jego aneksja Krymu i innych części Ukrainy, Polacy byli zachwyceni. Przeciwstawiać się rosyjskiemu dyktatorowi ostrym humorem, to jest to!
To prawda, że Czesi są mistrzami ironii i często kąśliwego, czarnego humoru. Jednak po wielu latach życia między nimi śmiem wątpić, czy zawsze potrafią zachować dystans do siebie. Wydaje mi się, że Polacy trochę idealizują Czechów. Dobrze, że nie wiedzą, że ich miłość nie zawsze jest wzajemna. Nie znaczy to, że Czesi nie uznają swojego wielkiego sąsiada. Ale jako przedstawiciele małego kraju, którzy lubią się od wszystkiego dystansować i wszystko komentować sarkastycznie, polskie emocje i polski patos są dla nich podejrzane. Największym lękiem Czechów jest być zażenowanym. Polacy mniej się tego boją. Ich patos czasami wydaje się nieco śmieszny. Jednocześnie są też ujmujący dla każdego, kto zna polską historię, bo współczuje się temu krajowi, który przeszedł tak wiele i musiał ponieść wiele ofiar, by przetrwać i odzyskać niepodległość i państwowość.
Ktoś mi powiedział, że w Polsce nie ma nacjonalistów. Musiałam stłumić śmiech. Jest ich mnóstwo! Granica między patriotyzmem a nacjonalizmem, między zdrową pewnością siebie a agresywną reakcją na jakąkolwiek krytykę wydaje się w Polsce zacierać częściej niż w innych krajach europejskich. Polacy tego nie potrzebują. Ich kraj jest tak duży i tak ważny w Europie, nie tylko od czasu wojny na Ukrainie, że nie może być i nie będzie przez nikogo pomijany. Dojrzały, dorosły naród charakteryzuje się autorefleksją i zdolnością do zaakceptowania krytyki, a nie patologiczną potrzebą obrony przed urojonymi wrogami.
Agitacja państwowej telewizji, która jest finansowana z pieniędzy podatników, a więc powinna spełnić misję publiczną, jest przykładem, jak nie powinno być. Z telewizją państwową w tej formie zetknęłam się tylko w krajach pozaeuropejskich; de facto jest telewizją partyjną.
W Unii Europejskiej Polacy często wydają się buntownikami, którzy chcą iść własną, polską drogą. Można by sądzić, że Polacy będą zawsze nieposłuszni, nawet w sytuacjach życia codziennego. Jednak tego nie zaobserwowałam. Na czerwonym świetle wszyscy posłusznie i cierpliwie czekają, aż zmieni się na zielone, nawet jeśli przez kilka minut nie nadjeżdża żaden samochód. We Francji wszyscy już dawno przebiegliby przez jezdnię. Przyznaję, że to był na początku i mój odruch, ale potem się dostosowałam, nie tylko wtedy, gdy w pobliżu były dzieci, którym nie chcesz dawać złego przykładu.
Polskie społeczeństwo jest podzielone. Po jednej stronie znajdziemy narodowy konserwatyzm, po drugiej proeuropejski liberalizm. Jednak większość młodych żyje liberalnie, myślę więc, że ten drugi nurt ma przyszłość.
W ciągu tych dwóch miesięcy poznałam wielu miłych i sympatycznych ludzi: moje nauczycielki w językowej szkole IKO, koleżanki i kolegów ze studiów oraz wykładowców z Instytutu Lingwistyki Stosowanej i Wydziału Prawa. Ku mojemu zdziwieniu, na wykładach z prawa zrozumiałam prawie wszystko. Gdy minęły dwa miesiące, nie chciałam z Polski wyjeżdżać. Nie brakowało mi ani Pragi ani Luksemburga, mojego miejsca pracy. Najchętniej zostałabym jeszcze rok.
Mój romans z polskim nie skończył się z mym wyjazdem. Lubię język polski, czytam polskie książki, słucham podcastów. Pobyt w Warszawie był najlepszym, co mogło mnie spotkać, najlepszym czasem minionego roku.
***
Za poprawienie tekstu dziękuję Ewie Brzezińskiej.