
Wczoraj w nocy umarła Mandy. Była moją kotką przez dwanaście lat.
Zabrałam ją z praskiego schroniska dla zwierząt. Była jedną z wielu kotów, które biegały po przepełnionych pomieszczeniach, wskakiwały na półki na ścianach albo po prostu siedziały gdzieś w kącie, mając nadzieję na nowego opiekuna. Nie wiedziałam, którego z nich wybrać. Wszystkich było mi żal.
Ludzie są przesądni, dlatego – jak powiedziała mi opiekunka w schronisku – rzadko wybierają czarne koty. To zaskakujące, ja nigdy nie bałam się czarnych kotów.
Ta kotka tutaj – powiedziała opiekunka – podnosząc czarną kulkę z podłogi, szczególnie szuka bliskości i z pewnością odwdzięczy się pani za nią. Spojrzałam w te pełne niepewności oczy i decyzja zapadła.
Czarna kotka trafiła do naszego domu. Był to pierwszy kot, który pojawił się u nas. Nazwałam ją „Mandy“, na cześć Nelsona Mandeli, który urodził się sto lat temu właśnie tego grudniowego dnia.
Mandy szybko się zadomowiła. Była powściągliwa, ale bardzo spragniona czułości. Wkrótce dołączyło do niej towarzystwo – zabraliśmy kolejnego kota ze schroniska. Z biegiem lat wprowadziło się do nas także kilka bezdomnych kotów, bo u nas nie brakowało jedzenia. Dwa koty dostaliśmy w prezencie. Kasjerka w supermarkecie zapytała kiedyś, czy prowadzimy schronisko, bo karma dla kotów była droższa niż jedzenie, które kupowaliśmy dla nas.
Miłośnicy kotów chcą, żeby ich podopiecznym było dobrze. To nie musi oznaczać rozpieszczania (choć w naszym przypadku prawdopodobnie tak było), ale oznacza szacunek dla czworonogów. Bo kotu nie da się niczego narzucić. To istota decydująca sama o tym, kogo i co lubi, a kogo i czego nie. Nie podporządkowuje się człowiekowi, ma swoją własną wolę. Kota nie da się do niczego zmusić. Jego miłość jest prawdziwa i nieprzypadkowa.
W dzieciństwie pomógł mi przejść przez smutek pewien kocur, który pojawił się nie wiadomo skąd i został z nami na kolejne dziesięć lat. Był moim najbliższym powiernikiem i przynosił mi do pokoju myszy jako trofea.
Mandy nie polowała. Była damą, która lubiła spokój. Była cierpliwa i dużo obserwowała. Zawsze wiedziała, gdzie jest w danej chwili każdy z domowników i kto z nas jest chętny na głaskanie. Jeśli przez dłuższy czas nikt nie był dostępny albo drzwi pozostawały zamknięte, domagała się wpuszczenia. Nie dawała się zbyć. Nie była agresywna, po prostu wiedziała, co chce.
Wieczorem, zawsze kiedy szłam do łazienki na pierwszym piętrze. ona – choć w ostatnich latach zrobiła się już trochę ociężała – lekko wbiegała po schodach i wyskakiwała na półkę przed lustrem. Tam odbywał się nasz rytuał: relaksujący masaż głowy i szyi kota. To trwało co najmniej piętnaście minut – inaczej nie była zadowolona. Na koniec następowało barankowanie – ocierałyśmy się głowami na znak prawdziwej miłości między kotem a człowiekiem.
Moją nieobecność karała obojętnością. Kiedy wracałam z podróży do domu, odwracała się do mnie plecami. Ale z czasem przyzwyczaiła się do tego, bo wiedziała, że zawsze wrócę.
Tym bardziej boli mnie to, że umarła nagle podczas mojej nieobecności. Nie była już młoda, ale też nie bardzo stara. Miałam nadzieję, że jeszcze przez kilka lat będę mogła być jej najlepszą przyjaciółką. Bałam się, że może umrzeć, kiedy będę w podróży. I właśnie tak się stało. Boli mnie, że nie mogłam jej pogłaskać w ostatnich chwilach, że nie mogłam do niej mówić i trzymać jej głowę.
Dobrze ci było u nas, Mandy, i dobrze nam było z tobą. To moja pociecha.
Kraków, 23 lipca 2025
Za poprawę tekstu dziękuję pani Justynie Krztoń.

Ohh Angela, jak bardzo mi przykro to czytać! Ale ja piszesz, najważniejsze, ze Mandy wiedziała jak bardzo była kochana. Czas z naszymi pupilami nigdy nie będzie dostateczny, ale pewnie ze ona będzie nad tobą czuwać <3
Maria
Dziękuję, Mario.